MATERIAŁY DODATKOWE

Bratnie dusze

Opis: Tekst do scenariuszy "Miłość w Azji Centralnej" i "Toleracja - konieczność w zglobalizowanym świecie"

Autor/Autorka (autorzy/autorki): Martyna Kwiatkowska



Bratnie dusze


W mieszkaniu było gwarno. Przy stole w kuchni herbatę popijał wysoki blondyn. Gospodyni krzątała się przy kuchni.

Przed podróżą prawie nic nie jadłam. Doświadczenie kilku poprzednich wyjazdów podpowiadało mi, że herbata, sucharki oraz kilka kęsów sałatki może i mnie nie pożywią, ale na pewno nie sprawią, że co kilkadziesiąt kilometrów będziemy musieli robić przerwy w podróży. Po siedmiogodzinnej przeprawie dżipem przez góry pierwsze moją uwagę przykuły jedynie gorąca zupa z dużym kawałkiem ogona wystającego spod ziemniaków oraz herbata z nawotem, tadżyckim specyfikiem regulującym pracę jelit. Nie pytając, czyj to ogon pływa w mojej misce, oddałam mięso jedynemu mężczyźnie siedzącemu przy stole.

Anton, przyjaciel domu, wpadł dziś naprawić niedziałający włącznik prądu. Wysoki, przystojny blondyn w kraju ciemnowłosych mężczyzn średniego wzrostu, z biodrami dwa razy mniejszymi od moich, od razu przeszedł do rzeczy. – Masz męża? – i dodał: – Mógłbym wyjść za Tadżyczkę. Już są tutaj dziewczyny, które mają własne zdanie, robią ciekawe rzeczy i znają język rosyjski.

W tadżyckim domu każdy przybysz szybko zaczyna czuć się, jak u siebie, więc następnego wieczoru to ja otwieram Antonowi drzwi mieszkania. Parzę herbatę w czajniczku, nalewam do pijałek, w Polsce zwanych czaszkami. Rytuał jest dość prosty. Pierwszą porcję herbaty wlewasz z powrotem do czajniczka. Płyn miesza się i za chwilę można rozkoszować się pyszną zieloną herbatą.

Anton ma 34 lata. W jednym z przemysłowych uzbeckich miast, na 30 metrach kwadratowych wychował się pod okiem babci. Ojca nie pamięta. Zmarł, kiedy chłopiec był dzieckiem. Mamę widywał tylko latem. Każdego roku na dwa miesiące przyjeżdżał do obcego północno-tadżyckiego miasta. Mama ma nowego męża, który nigdy, przenigdy nie starał się być dla Antona ojcem.

„Babulia” karmiła, uczyła i oceniała kandydatki na żonę srogim okiem. Jedna nawet zyskała jej aprobatę, ale – jak powiedział Anton, tutejsze kobiety nie lubią wrażliwych mężczyzn. Odeszła do faceta, który po kilku latach zostawił ją samą z dwójką dzieci.

Dwa lata po śmierci babci zamknął na klucz uzbeckie mieszkanie i przyjechał do mamy. Miał fach w ręku, więc w nowym miejscu szybko znalazł pracę. Od dziesięciu lat stara się ułożyć kontakty z mamą. Od dziesięciu lat stara się znaleźć przyjaciół.

Wysoki, przystojny blondyn w kraju ciemnowłosych mężczyzn ma wielu znajomych, stałych klientów, których córki robią się coraz starsze. Anton obserwuje swatania, zaręczyny, huczne, choć krótkie tadżyckie wesela. – Żaden Tadżyk nie odda swojej córki za nie-Tadżyka – wzdycha z żalem.

Właśnie wróciłam z czwartego wyjazdu do Tadżykistanu. Każdą wolną chwilę, często kosztem snu, spędzałam na szwendaniu się po miastach, wsiach, rozmowach z ludźmi. Byłam świadkiem zaręczyn, wypuszczania ślubnych gołębi, przygotowań do uroczystości popogrzebowych, o świcie słońca kupowałam barana na targu zwierząt, na zarzynanie już nie dałam rady wstać… Mam wrażenie, że tradycje, święta religijne, pogaństwo wymieszane z islamem tworzą zaklęty krąg, z którego Tadżykom trudno się wyrwać, bo „co sąsiedzi powiedzą”. Krąg jest na tyle szczelny, że bez nurzania się w nim od dzieciństwa ciężko jest nadążyć za wszystkimi obowiązkami. Tym bardziej mężczyźnie, który jest najczęściej jedynym żywicielem dużej rodziny. Żona, gromadka dzieci, starsi rodzice, a nierzadko i rodzeństwo ze swoimi rodzinami wiszą na szyi jednej osoby. Powiązania rodzinne są tak silne, jak duże jest bezrobocie w kraju.

Kolejnego dnia Anton odbiera mnie z biura. Wychodzę z torbą fotograficzną na jednym ramieniu oraz lnianą na drugim. Komputer przerzucony przez ramię jest o wiele cięższy niż aparat. Siergiej pomaga mi, odbierając czarny „kuferek”. Na białą siatkę patrzy z niesmakiem mniej więcej takim samym, jak ja, kiedy widzę tłumy mężczyzn ściskających w garściach niebieskie reklamówki. Nie komentuję, rozumiem tutejszą męską dumę. Na schodach i tak Anton będzie podawał mi rękę, żadnych drzwi nie otworzę sama, przy kasie nawet za gumy do żucia nie będę mogła zapłacić.

Dwoje trzydziestolatków, katoliczka i protestant w muzułmańskim kraju, znów siadają przy herbacie.
– Jeśli jednak część małżeństw nie jest ustawiana, w jaki sposób młodzi ludzie poznają się? – pytam.
Wieczór nadchodzi, sączymy herbatę z pijałek, gwar nie cichnie. Na ulicach stupięćdziesięciotysięcznego miasta widzę praktycznie samych mężczyzn. W restauracji jestem jedną z niewielu kobiet. Jedyną bez dziecka na ręku i męża przy boku.
– Czasami wystarczy zagadać do dziewczyny sprzedającej w sklepie, albo uśmiechnąć się do kogoś na ulicy. Albo jeszcze inaczej – przechodzisz i mówisz „cześć”. Jeśli Ci odpowie, idziesz za nią i starasz się nawiązać kontakt.
Któregoś dnia mówię do koleżanki:
– W Polsce czeka mnie cisza.
Zdziwiona patrzy na mnie i z niedowierzaniem pyta:
– To ty nie mieszkasz w stolicy?
„Polska cisza” to brak gwizdów, trąbienia, kiedy idziesz poboczem drogi, męskich głów rzucających przez otwartą szybę w samochodzie: „Dziewuszka, wam kuda?”. Tutaj nikt nie mignie światłami, kiedy przechodzisz przez ulicę.

Obowiązkowe odprowadzanie pod same drzwi wcale mnie nie krępuje. Tym bardziej, że wieczorami po mieście samotne kobiety nie chodzą. Mijamy dwie głośno śmiejące się dziewczyny. Pytam, czy są w pracy. Anton patrzy na mnie, jak na idiotkę. Przecież to jeszcze dziewczynki, pewnie wybiegły po coś do sklepu. Przechodzimy koło świeżo wybudowanego basenu. Czynny siedem dni w tygodniu. Dni dla kobiet to środa i czwartek. Wiem, bo w poniedziałek rano rozmawiałam z ochroniarzem. Zlustrował mnie wzrokiem i powiedział:
– Ale jak pani się nie wstydzi, to może i jutro przyjść.

Odcień mojej skóry jest wyraźnie bledszy od wszystkich osób mijanych na ulicy. Mam 175 cm wzrostu. Mówię po rosyjsku. Pracuję. Mimo wielu zawodowych obowiązków, Anton spędza ze mną każdą wolną chwilę. Jak sądzę, jestem mu kulturowo bliższa niż większość tutejszych znajomych. Narzeka na brak Rosjan w mieście. Wcześniej wszystkie azjatyckie „stany”, tak jak i reszta Związku Radzieckiego były mieszanką wielu nacji. Po rozpadzie ZSRR „europejczycy”, jak się tutaj nazywa Rosjan, wrócili na swoje ziemie. Na północy Tadżykistanu pozostali niedobitkowie, najczęściej w podeszłym wieku, którzy nie mają już do kogo wracać.

Dla mnie z kolei interesujące jest obcowanie z niewiele starszym facetem, który, trochę tak jak ja, z dystansem patrzy na tadżycką rzeczywistość. Do tej pory większość moich rozmów „po duszam” odbywało się wyłącznie w babskim gronie. Światy kobiet i mężczyzn płyną równolegle. Z mojego punktu widzenia, światy te stykają się tylko w sprawach bytowych, które mnie, jako gościa z zagranicy zazwyczaj nie dotyczą.

W Tadżykistanie nadal większość ślubów poprzedzanych jest kilkutygodniowym lub nawet kilkumiesięcznym okresem swatania, kiedy to przedstawiciele rodziny chłopaka odwiedzają domy panien na wydaniu. Kiedy wiosną tego roku żegnałam się ze znajomą studentką, zażartowała, że być może jesienią przywita mnie z obrączką na palcu: – Babcia już bardzo chce mnie wydać za mąż. W ciągu trzech miesięcy nic się jednak w jej życiu osobistym nie zmieniło. Wraz z mamą obejrzała sześciu kandydatów, ale żaden z nich nie przypadł jej do gustu. Póki co, chce się skupić na studiach informatycznych. – Wiesz, ile mam w tym roku egzaminów i prac do napisania? Nie mam czasu na szykowanie wesela.

Anton jest już po trzydziestce i dla niego to nie przelewki. Większość małżeństw zawieranych jest w wieku dziewiętnastu, dwudziestu lat. Coraz częściej zdarza się, że szesnastolatki pobierają się z osiemnastoletnimi chłopcami. Trzeźwo myśląc, Anton może założyć rodzinę z kobietą po rozwodzie. Rozwodów jest coraz więcej. Aranżowane małżeństwa szczęścia nie dają. Bywa też, że mężczyźni wyjeżdżający do pracy za granicę, najczęściej do Rosji, zachłystują się innym stylem życia, zrywają kontakty z rodziną i żyją jedynie na swój własny rachunek.

Anton do Moskwy na pewno się nie wybierze. Marzy o własnym gospodarstwie. Dom, ogród i zwierzęta. Życie na rosyjskiej prowincji również mu nie w smak, bo tam mużyki pijut. Tu ma stałych klientów, stabilny zarobek. Nie zna tylko tadżyckiego języka i muzułmańskich tradycji… a na tadżyckich ulicach z dnia na dzień przybywa kobiet w chidżabach i brodatych mężczyzn.